wtorek, 10 lutego 2015

Neapol

W kwestii mojego przeziębienia w ciągu pięciu dni absolutnie nic się nie zmieniło. Zjadłam paczkę jakiegoś badziewia i dalej mną telepie a jak wejdę po schodach to czuję, że mam gorączkę.
W sobotę zorganizowano wycieczkę do Neapolu. O godzinie 8 rano należało się stawić na najdalszej stacji metra (Rebibbia) gdzie na wszystkich miały czekać autokary.
O 6:30 dziarsko wyszłam z domu. Ciemno jak cholera, na ulicy tylko imigranci i bezdomni. Przeszłam 40 minut i dotarłam na Termini, gdzie w umówionym miejscu miała na mnie czekać Zuzanna. Oczywiście po Zuzannie ani śladu, za to pijany w sztok pan, bardzo zainteresowany porozmawianiem ze mną na osobności. Po 20 minutach czekania, wlazłam do metra omijając rząd śpiących bezdomnych (perfekcyjnie zorganizowane legowiska, w równiutkim rzędzie, 15-20 osób). W pociągu szybko zorientowałam się, że pozostali ludzie na około to prawdopodobnie studenci erasmusa. Co gorsza, wszyscy trzymali w rękach identyczne kwity, potwierdzające (jak założyłam) wpłatę za wycieczkę. Siedząca obok Austriaczka poinformowała mnie, że owszem, należało się zarejestrować i zapłacić. Jak się okazało wszystkie miejsca wyprzedano. Na miejscu, organizatorzy w wieku dziecięcym powiedzieli, że jeżeli ktoś się nie stawi, mogę pojechać. Czekałam wobec tego jak ostatni cep 40 minut na murku przed autokarem.
Ostatecznie jednak - sukces! Ktoś zaspał/zapił/zapomniał i było miejsce. Zuzanna dojechała w ostatnich 2 minutach, kiedy kierowcy grzali już silniki. Oczywiście i do tej ofiary los się uśmiechnął i ktoś nie przylazł, więc było jeszcze jedno wolne siedzenie. W autobusie umieszczono mnie obok jakiegoś typowego Carlosa i tak oto wyruszyliśmy do Neapolu.
....
Po 2 godzinach zostaliśmy z Carlosem (a właściwie Javierem) najlepszymi kolegami z autobusu (jeszcze chwila a śpiewalibyśmy "Stokrotkę"), a po dojechaniu na miejsce zaczęliśmy zwracać się do siebie per "partner" i tak już zostało. Całą drogę Javi uprzedzał mnie, że Neapol to generalnie syf, brud i camorrrrrrrrra. W tym miejscu wklejam link:    http://swiat.newsweek.pl/neapol--krolestwo-mafii-i-smieci,68831,1,1.html
Polecam poczytać.
W autobusie poznałam także Litwinki - GYTA i EDYTA, młode architektki, bardzo spragnione towarzystwa chłopców i różnych wrażeń. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo sympatyczne.

Tutaj pomnik Dantego na tle niebiańskiego inferno oraz śmieci w samym centrum miasta.

                                    

Zabrzmi to dosyć absurdalnie, ale właśnie w tej chwili, kiedy to piszę, przystojny Włoch (student Simony, młody fotograf) robi mi zdjęcia do portretu XDXDXD. Mam siedzieć w naturalnej pozycji i robić to co zazwyczaj robię, więc siedzę na kanapie i piszę sobie coś na komputerze. Simona zachwycona, że się angażuję w jej pracę.

Wracając do Neapolu. Pochodziliśmy po mieście, które było dokładnie takie samo jak inne włoskie miasta, może nieco większe, z bardziej rozwaloną starówką i większą ilością czarnoskórych panów z torbami prady. No i śmieci. Faktycznie wszędzie śmieci. Ohyda. Ale wybrzeże piękne a na wybrzeżu sami celebryci:
Obydwoje przemili, taka rozmowa 5 minutek, zdjęcie, pozamiatane.
Oczywiście podczas całej wycieczki masa wątków polskich: Zuzannę oszukano na jedno euro przy wydawaniu reszty (jak zwykle, nie mogli oszukać dzieci z krajów wysoko rozwiniętych, tylko nas), Zuzanna chciała zabrać pudełko po pizzy, bo wiadomo, nada się na podpałkę, wkładki do butów, albo jako izolacja do garażu. W drodze powrotnej też nie obyło się bez przygód - autobus po wyjechaniu z Neapolu musiał zawrócić bo zapomnieliśmy o jakiś dwóch cepach.

Wrzucam jeszcze zdjęcia Wezuwiusza oraz ładnej zabudowy i idę odcedzić makaron (nie ziemniaki), w końcu to Italia!.


AAA jeszcze jedno: w drodze powrotnej do domu ujrzałam taki oto pojazd:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz